Słoma w domach leżała aż do dnia św. Szczepana, 26 grudnia. Na niej wylegiwali się domownicy. Dzień Bożego Narodzenia traktowany był z tak wielką czcią, że unikano prac niekoniecznych do wykonania. Pastowanie butów czy zaplatanie włosów w warkocze nie wchodziło w grę. Często też nie rozpalano w piecach. Leżakowano zatem na słomie, okrywając się kocem albo właśnie słomą.
Rankiem w świętego Szczepana gospodyni w pośpiechu sprzątała domostwo. Należało wynieść wszystkie złote źdźbła do obory. O poranku chodzili tzw. podłaźniki. Nie mogli zobaczyć bałaganu w domu. Być może z obawy przed pomówieniami i wyśmianiem przez społeczność, że gospodyni brudaska. A może z obawy przed nieszczęściem, które spadnie na dom bałaganiarzy i leniwców.
Słoma, po szatkowaniu trafiała do żłobków zwierząt.
Jak kobieta to nieszczęście, a jak młodzieniec w progu domu, to dobrobyt
Podłaźnikami nazywano wszystkie osoby bez wyjątku, które tego dnia przychodziły z życzeniami do gospodarstwa. Podłaźnikami określano również ozdoby świąteczne przyczepiane do belek pod sufitem. Natomiast samo składanie życzeń nazywano chodzeniem na podłaz. W jednych miejscowościach chodziły pojedyncze osoby, w innych całe grupy. Powód? Z każdego domu ktoś dołączał. I tak od domu do domu.
Kogo najchętniej wypatrywano wśród podłażników? Oczywiście, młodych, pięknych kawalerów! Dlaczego nie dziewcząt? Ano takie czasy i takie myślenie, że jak kobieta, to nieszczęście, a jak młodzieniec w progu domu, to dobrobyt.
Na kawalerów wyczekiwały panny na wydaniu. Wizyta młodzieńca stanowiła dobrą wróżbę, czyli rychłe zamążpójście.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.