Kiedy inni wybierają kanapę i telewizor, on zakłada kask, wsiada na rower trekkingowy i rusza w trasę. Za nim niezwykła podróż. Dziewięć dni, 1100 kilometrów, setki wrażeń, a przede wszystkim ogromna satysfakcja z pokonania własnych słabości.
- Wyruszyłem z Wojcieszkowa, a moja droga prowadziła przez Łomżę, Mikołajki, Mrągowo, dalej na północ do trójstyku granic Polski, Litwy i Rosji. Stamtąd przez Suwałki, Augustów, Tykocin, Białystok i Supraśl wracałem w stronę Lubelszczyzny. Ostatnie kilometry biegły przez Siemiatycze i doprowadziły mnie do rodzinnej miejscowości - opowiada Piotr.
Dziewięciodniowa wyprawa wymagała od niego nie tylko dobrej kondycji, ale też hartu ducha. Pogoda nie zawsze sprzyjała. Upały dawały się we znaki, a zróżnicowany teren zmuszał do ciągłej walki z własnym ciałem. - Każdy dzień był sprawdzianem sił i charakteru. Ale piękno mijanych miejsc wynagradzało wszystko: jeziora Mazur, dzika Suwalszczyzna, lasy Puszczy Augustowskiej, kolorowe Podlasie i w końcu znajome krajobrazy Lubelszczyzny - wspomina.
Wkrótce więcej we Wspólnocie. Zapraszamy do lektury.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.