Poczułem prądy
8 sierpnia 2015 roku Mazovia Mińsk Mazowiecki inaugurowała
sezon w starciu z Bzurą Chodaków. Prowadziła 2:1. Około 80 minuty Pawłowi życie
wywróciło się do góry nogami.
- Poszło dośrodkowanie w moje pole karne. Piłka odbiła
się od jednego z naszych obrońców. Spadła na piąty metr. Krzyknąłem "moja!".
Złapałem ją i chciałem wyprowadzić kontrę. Była do tego dobra sytuacja.
Akcja była dynamiczna. Wstając rywal wbiegł całym impetem we mnie. Moja głowa
wbiła się w jego klatkę piersiową. Poczułem prądy. Zrobiło mi się ciemno.
Upadłem na ziemię - mówi Paweł.
Nic nie czułem
Matłacz nie stracił przytomności. - Cały czas byłem
świadomy. Kolega podbiegł do mnie i uszczypnął w łydkę. Nic nie czułem. Na
stadionie był lekarz, lecz nie miał żadnego sprzętu. W jego przyborach nie było nawet kołnierza ortopedycznego.
Prosiłem kolegów, żeby mnie obrócili na bok. Na plecach się dusiłem - dodaje.
Szpital nie chciał przyjąć
Karetka pojawiła się po pół godzinie. Było bardzo gorąco.
Matłacz prosił o wodę. - Zabrali mnie do szpitala w Sochaczewie. Przyjęli mnie,
a ja zasnąłem. Obudziłem się w nocy, gdy lekarz, chyba ordynator dzwonił po
innych placówkach, by mnie przetransportować w celu wykonania rezonansu.
Nie wiedzieli, co się ze mną dzieje. Żaden szpital z Warszawy nie chciał mnie
przyjąć. Do dzisiaj nie wiem dlaczego. Lekarz dowiedział się, że jestem z
Siedlec i odesłano mnie do rodzinnej miejscowości. Podróż była długa, trzęsło.
Być może to pogorszyło mój stan - opowiada.
36-latek nie ukrywa, że ma żal do lekarzy, iż nie wykonano
odbarczenia krwi, czyli nie zmniejszono ucisku na rdzeń kręgowy. Wdała się
martwica, co pogorszyło sytuację. Paweł dowiedział się o tym podczas
konsultacji w Niemczech. - Gdyby zrobiono to do 24 godzin po urazie, dzisiaj
być może mógłbym być w lepszym stanie - dodaje.
Bez szans
Matłacz spędził pół roku w szpitalu w Siedlcach. Lekarze nie
dawali mu szans na to, by zaczął ruszać kończynami, nie mówiąc już o chodzeniu.
- Jeden z nich wyznał, że cudem będzie, gdy ruszę palcem. Byłem załamany,
ale jak pokazał czas, nie poddałem się łatwo - opowiada.
Stan Pawła pogorszył się, kiedy był na oddziale chirurgii. -
Dostałem zapalenia płuc. Pojawiło się zagrożenie życia. Nie mogłem oddychać.
Przez dwa tygodnie byłem na OIOM-ie. Dowiedziałem się o tym później.
Rodzice nie chcieli mnie martwić - twierdzi.
Paweł bardzo szybko rozpoczął rehabilitację. Po tygodniu,
może chwilę wcześniej zaczął ruszać palcem u ręki. - Pewnej nocy na siłę
chciałem wykonać ruch. Udało się. Zawołałem lekarzy i potwierdzili moje
słowa. Pojawiły się wtedy pierwsze radości - przyznaje.
Z "Dzidą" i "Szyszką"
Po pół roku Paweł wrócił ze szpitala do domu. - Rozpocząłem
rehabilitację. Oczywiście prywatnie. Sam również siebie rehabilitowałem.
Pomogła kocia terapia. Mam w domu "Dzidę" i "Szyszkę".
Łasiły się do mnie, a ja nie mogłem ruszyć ręką. Próbowałem. Denerwowało mnie
to bardzo mocno. Udało się. Na początku zamiast gładzenia sierści było walenie
ich bezwładną ręką. Były biedne. Zawziąłem się. Postanowiłem, że dojdę do
niemal perfekcji. Dopiąłem swego - opowiada.
Spastyka przeszkadza
Wielomiesięczna rehabilitacja dała efekty. - Potrafię
usiąść, wstać, ale z pomocą ściany lub osoby. Z boiska nie umiałbym się
podnieść. Wezmę szklankę, ale w dwie ręce. Zimnego nie wezmę. Gorącej kawy
się nie napiję. Przeszkadza mi spastyka. Moje ciało drętwieje, prostuje się.
Każdy swój ruch muszę kontrolować. Jak zamknę oczy to się przewrócę.
Przejdę do stu metrów, ale później jestem drętwy. Muszę odpoczywać. Jeśli jest
zimno, nie mogę wyjść na "spacer". Wtedy chodzę jak robot. Boli i
piecze. Przy dużych temperaturach pojawiają się plamy na ciele. Nie wiem
od czego - przyznaje.
Paweł nie spotkał się z zawodnikiem, z którym się zderzył. -
Nie pamiętam. jak się nazywa. Po artykule w Przeglądzie Sportowym, po jakimś
roku odezwał się do mnie. Napisał maila. Raczej nie chciał się spotkać.
Napisał, że oddaje 1% na moje leczenie. Nie chciał mi tego zrobić. Zapomniałem
jak się nazywa - twierdzi.
Z nią pierwsze kroki
Agnieszka. Poznali się 15 lat temu w dyskotece. Jest
narzeczoną Pawła. Nie wystraszyła się tragedii swojego chłopaka. Była i jest
przy nim. Jest wierna i wytrzymuje. - Z nią zrobiłem swoje pierwsze kroki.
Czuję w niej wielkie wsparcie. Gdy leżałem w szpitalu tuż po pracy przyjeżdżała
do mnie. Często nie jeździła na obiad, tylko biegła do mnie - opowiada.
Przed wypadkiem życie Pawła Matłacza było szybkie. Pracował
w Mostostalu jako magazynier. Wstawał o 5 rano. Jechał do pracy. Po niej wracał
do domu na obiad. Później miał zajęcia z młodymi bramkarzami Pogoni Siedlce.
Następnie wsiadał do auta i pędził na swoje zajęcia na godz. 18. W domu był po
22.
Miniony piątek był podobny do czwartku, środy i niedzieli. -
Codziennie robię niemal to samo. Wstaję o 6:30. Agnieszka szykuje się do pracy,
a zarazem pomaga mi w ubraniu się, myciu. Od ósmej jestem w domu sam. Wtedy
czytam książki, oglądam wiadomości. Rehabilitację mam od godz. 10. Później znów
mam czas dla siebie. Oglądam, czytam, sam ćwiczę. Życie w domu stało się nudne.
Narzeczona wraca z pracy i wspólnie spędzamy te chwile. Czasami gdzieś
pojedziemy. Próbuje sam prowadzić auto, ale na ulicę nie wyjeżdżam. To zbyt
duże niebezpieczeństwo - opowiada.
Trudno żyć
Matłacz dostaje 1200 zł renty. - Ledwo starcza na
rehabilitację. Agnieszka pracuje, pomaga. Jakoś musimy sobie radzić. Otrzymuję
pieniądze ze zbiórek, 1%. Koledzy też wyciągnęli pomocną dłoń - dodaje.
Jakiś czas temu Paweł przyjechał do Łukowa. Obserwował
trening młodych bramkarzy, wywodzących się z tego miasta. - To było niesamowite
kilkadziesiąt minut. Wyrwałem się z domu. Po raz pierwszym byłem na zajęciach
specjalistycznych golkiperów, czyli widziałem to, co zawsze kochałem. Byłem
bardzo szczęśliwy. Mogłem spotkać chłopców, których kiedyś prowadziłem.
Powyrastali. Zrobili postępy. Łza w oczach się zakręciła. Szkoda, że ja nie
mogłem poprowadzić tego treningu. Marzę, by kiedyś to zrobić. W tym momencie to
niemożliwe - kończy.
Jak pomóc Pawłowi?
Pieniądze dla Pawła można wpłacać do Fundacji Avalon - Warszawa, ul. Kajki
80/82 lok 1 nr konta 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001 z dopiskiem MATŁACZ,
5041.
Był bramkarzem. Teraz walczy o normalność
Opublikowano:
Autor:
Łuków24
| Zdjęcie: Pierwszy od lewej: Paweł Matłacz (fot. MP)
Przeczytaj również:
Polecane artykuły:
ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.