Wielu byłych burmistrzów podkreśla, że druga kadencja jest trudniejsza. Jak Pan ocenia nadchodzącą pięcioletnią kadencję w porównaniu do poprzedniej?
- Moim zdaniem będzie łatwiejsza. Jednak nie oznacza to, że będzie mniej pracowita. Wręcz przeciwnie, spodziewam się, że będzie bardziej intensywna pod względem pracy, ale łatwiejsza w sensie adaptacji i kontynuacji. W pierwszej kadencji siłą rzeczy musiałem przejść przez okres takiego rozruchu jako nowy, młody burmistrz. Teraz rezygnujemy z tej rozbiegówki i przechodzimy do kontynuowania naszych planów.
Jak porównałby Pan swój start w 2018 roku do tego w 2024 roku?
- Porównałbym do wsiadania do pociągu. W 2018 roku, kiedy wsiadałem do pociągu, musiałem poczekać, aż maszyna ruszy z peronu. To było jak ruszanie z miejsca, wymagające wysiłku. Natomiast teraz, w 2024 roku, jestem już w tym pociągu, który porusza się z dużą prędkością. Mijamy stację o nazwie "Wybory 7 kwietnia", gdzie zostały trzy osoby na peronie, ale my kontynuujemy podróż bez większych opóźnień. To jest główna różnica.
Ta różnica była tak ogromna. Świadczy o tym to, że jest Pan pierwszym burmistrzem w historii, który wygrał wybory w pierwszej turze.
- To dla mnie ogromna nobilitacja. To jest wyraz ogromnego zaufania ze strony mieszkańców. W 2018 roku byłem jak biała kartka, może zapisana jako czteroletni radny, który odważył się sięgnąć po urząd burmistrza. Te wybory były dla mnie testem. Mieszkańcy dokonali oceny, wybierając mnie na kolejną kadencję. W 2018 roku zostałem burmistrzem przy 6333 głosach, teraz mam prawie 7500. To znaczy, że nadal mamy mandat zaufania i nie tylko w kwestii realizacji obietnic z program. Porównałbym to do skoków narciarskich. Nie liczy się tylko i wyłącznie to jak daleko się skoczyło, czyli jak dużo zrobię, ale również to, w jakim stylu wykona się pracę.
Czyli Pan wylądował z telemarkiem?
- Ja myślę, że ten telemark to jest te 5 lat pracy.
Trudniej jest startować z pozycji lidera, który musi bronić swojego stanowiska, czy łatwiej było w 2018 roku?
- Kiedy wchodziłem do wyborów w 2018 roku, miałem poczucie, że mogę wszystko zyskać, ale teraz, w 2024 roku, czułem, że mogę wszystko stracić. Ta motywacja do działania była więc większa. Choć nie da się tego zmierzyć jak napięcia woltomierzem, moim zdaniem motywacja była silna.
Jak Pan sądzi, co przekonało wyborców?
- Jeśli chodzi o ludzi młodych, to musimy podzielić ich na dwie grupy. Pierwsza to ci, którzy dopiero zakładają rodziny, gdzie pojawia się temat żłobka i podejścia do tej grupy społecznej. Druga to rodzice, których dzieci zaczynają iść do szkoły, co niesie ze sobą inne potrzeby związane z edukacją. Widzę tu dwa aspekty. Po pierwsze, komunikacja - przejąłem część obowiązków rodzicielskich, gdzie dziecko nie wychodzi z domu i wsiada do samochodu, lecz idzie na przystanek, co daje rodzicom więcej czasu. Po drugie, postawa otwartości - wychodzę z inicjatywą, spotykajmy się w różnych miejscach, co pozwala na bezpośredni kontakt z mieszkańcami. Ludzie chcą prostego przekazu o tym, co dzieje się w mieście. Często podejmowałem rozmowy i reagowałem na potrzeby natychmiastowo, zapewniając, że każdy może się ze mną spotkać. Nawet trudne spotkania konsultacyjne dotyczące projektów budowlanych były dla mnie ważne. To jest ocena za styl - być blisko ludzi i podejmować trudne rozmowy.
Do Rady Miasta wprowadza Pan siedmiu radnych. Jak Pan oceni ten sukces?
- To naprawdę ogromny sukces. Już na samym początku rozmów z moimi kandydatami podkreślałem, że miejsc na liście jest dziewięć, a mandatów do zdobycia w okręgu jest siedem, a komitetów sześć. Wytyczne były jasne, że nie wszyscy kandydaci z listy dostaną mandaty, biorąc pod uwagę realia polityczne. Cieszyłem się, jeśli udałoby nam się zdobyć sześć mandatów - to był mój optymalny cel. Jednak bardziej optymistycznie patrzyłem na możliwość zdobycia siedmiu, zwłaszcza że kierowałem nasze nadzieje w stronę okręgu centralnego. Więcej niż siedem mandatów wydawało mi się zbyt ambitne. Tak więc nasi kandydaci startowali z pełną świadomością tego, co ich czeka. Pokazywałem im, że miejsce na liście ma znaczenie, ale nie jest decydujące, co udowodniliśmy na przestrzeni lat.
Zmiana w Radzie Miasta będzie zauważalna, szczególnie ze względu na fakt, że teraz macie większość, a także brak osób, które były do Pana krytyczne. Jak ta rada teraz będzie funkcjonować?
- Jestem przekonany, że na sesjach będzie teraz spokojniej. Sesje będą krótsze i mam nadzieję, że bardziej merytoryczne. To moje przekonanie, ale jak to będzie wyglądało w praktyce, to się okaże. Na pewno zmieni się przewodniczący, to jest oczywiste. Liczę na to, że sesje będą przebiegały w spokoju, ponieważ podczas moich spotkań z mieszkańcami często poruszany był temat braku spokoju. Mieszkańcy mieli dość kłótni i chcieli, żeby było spokojniej. Mam nadzieję, że tak właśnie będzie. Chociaż mówi się, że "kobiety łagodzą obyczaje", to okazuje się, że liczba kobiet w radzie zmniejszyła się z czterech do dwóch. Niemniej jednak, uważam, że spokój na sesjach jest wartością samą w sobie.
Przewagę w Radzie macie w postaci tylko jednej osoby. Jakie są Pana plany w związku z tą sytuacją?
- Nie wykluczam żadnej możliwości. To kwestia rozmowy i dyskusji. Z 11 radnych można zrobić 13, a 13 zawsze wygląda lepiej niż 11. Nie wykluczam więc rozmów z Przymierzem Dla Ziemi Łukowskiej. Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało jakoby nie chciałbym rozmawiać z przedstawicielami Prawa i Sprawiedliwości. Dla mnie każdy radny jest przedstawicielem społeczeństwa, więc nie mogę ignorować osób wybranych przez różne grupy. Nie ma podziału na ważniejszych czy mniej ważnych mieszkańców miasta. Kiedy mieszkaniec przychodzi do mnie z problemem, nie pytam, na kogo głosował. Dlatego nie będę odmawiał rozmowy z radnymi na podstawie ich przynależności partyjnej.
Dziękuję za rozmowę.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.